Ubrany w tradycyjny leocki strój Gilroy Didot poruszył nerwowo wąsami. Koc? Produkty z Hasselandu? Już miał zacząć pokazywać drugą stronę charakteru, ale zobaczył, że stoi przed Oberhauptem. Uśmiechnął się więc i zaczął na spokojnie tłumaczyć wszystko szacownemu gościowi.
- Widzicie Herr Oberhaupt, muszę Was wyprowadzić z błędu, a nawet dwóch! - charyzmatycznie wskazał palcem w niebo, patrząc, jak gdyby miał przed sobą ważną misję. Niektórzy w sumie, również i on sam, powiedzieliby, że ma - obronę i zarazem szerzenie leockiej kultury. Wyprostował się i zaczął oprowadzać @Heinz-Werner Grüner po stoisku, odsuwając przejście do tematu najważniejszego czyli tartanów i cromachów na sam koniec. Wiedział, że to będzie długi temat. Podeszli do wyrobów spożywczych, które nadawały się idealnie do wytłumaczenia skąd, co jest i z czego wykonano. - Herr Oberhaupt, produkty, które tutaj widzicie pochodzą z Leocji i są wykonane z leockich produktów. Ten ser na przykład został wyrobiony z mleka owiec wypasanych na brzozopolańskich polanach. Ta szyneczka to również prościutko od tych samych owieczek. Pszenica, jęczmień czy żyto pochodzą zarówno z Everrun, jak i Brzozopól. W Everrun wykorzystuje się je głównie do handlu. Farma sprzedaje to do piekarni i młynów, choć ostatnio w ramach eksperymentu wykorzystano słód jęczmienny by wykonać whisky. To jedyny tak naprawdę produkt na całym tym stanowisku, który nie pochodzi z Leocji. Reszta... reszta jest leocka od półproduktów do produktów. Polecam Oberhauptowi łyczka albo kilka naleweczki jabłkowej. Robiona już wielokrotnie została wręcz wyuczona do perfekcji. Pani Windsachen zawsze, gdy tylko może się nią szczyci. Nic dziwnego, że jest dzisiaj w takim dobrym humorze he he.
Wskazał szefową, która nalewała gościom właśnie kolejne miski grochówki. Złośliwi mogliby powiedzieć, że ubyło jej nawet zmarszczek, a policzki były dziwnie różowe. Gilroy zaś poprowadził Oberhaupta dalej i zapewne złamał przy tym setki etykiet, i protokołów bo objął go ramieniem, przyciskając do siebie. Zaczął prowadzić szacownego gościa w stronę stoiska kulturowego, wyprowadzając drugą ręką poprzedzający zawsze jego własny, krok cromacha.
- Herr Oberhaupt, tartan. To co tutaj widzicie i wzięliście za koc, faktycznie wyszło od koca jeżeli to tak mogę ewolucyjnie ubrać w słowa. Aczkolwiek to jedynie próbka materiału, duża, nadająca się na koc, ale czy wykorzystywana jako on... Alicjanie widzicie, czyli przodkowie współczesnych Leotów, którzy następnie się zmieszali w dużej liczbie z "kolonizatorami" Jana z Unisłałowa, od wieków wypasali owce. Wszak są to zwierzęta naprawdę różnego przeznaczenia. Mamy przecież z nich wełnę, która daje nam ubrania, koce właśnie czy inne produkty odzieżowe, czy wystrojowe, ale również i mleko, mięso oraz pieniądze z handlu. Czy to żywymi, czy to już obrobionymi lub produktami, które z nich można otrzymać. Także owce to podwaliny wręcz alicjańskiej i wczesnoleockiej hmmm gospodarki zaraz obok uprawy zbóż. To oczywiście zawdzięczamy swojej topografii i tym innym mądrym, naukowym słówkom. Skąd jednak tartan? I co to jest ten tartan? - Gilroy przystanął z @Heinz-Werner Grüner przed stołem po prawej stronie stoiska. - Widzicie wszystko ma źródło w... owcach. Tak Herr Heinz, owcach. Możecie teraz sobie myśleć, ale jak to? Co one mają do powstania czegoś tak ważnego? Otóż Herr Heinz, owce wymagają dużych powierzchni do wypasania, mówię oczywiście o stadach, które nie liczą dziesięciu czy pięćdziesięciu owiec tylko naprawdę takich no, stadach stadach, a nie owczych rodzinkach. A jak wiadomo, owca to kosiarka, którą nam Matka Prokrastynacja dała. Co by człowiek nie musiał chodzić i sam żreć tej trawy czy machać kosą lub pchać maszyny, mamy zwierzęta. Ale trawa się kiedyś kończy czyż nie? Więc oczywiście wyruszano w podróż by wypasać te stada. Niekiedy, a nawet bym powiedział, że często nie było gdzie przenocować, skryć przed zimnem, deszczem, a i czasem jaka rzeka stanęła na drodze. Tośmy się zaadaptowali. Owce dają wełnę, a z tej można sobie nici urobić i cyk na krosno, mamy koc. A że przodkowie nasi kratę lubili to jakoś tak wyszło, że koce te zawsze kratkowane wychodziły. No i to początek jest właśnie dla tartanów czyli po prostu materiału, z którego powstają kolejne jakieś inne już produkty, jak kilt, skarpeta, szarfa czy tak zwany "duży kilt".
Mężczyzna pociągnął duży łyk z drewnianego kufla, który postawił za wystawkami. Od opowieści zaschło mu trochę w gardle, a zostało jeszcze trochę do powiedzenia. Ruchem zaproponował Oberhauptowi spróbowania zawartości, ale ten pokręcił głową. No cóż, może to i dobrze? Czasem nie warto mieszać, a to co spoczywało w kuflu Gilroya na pewno nie należało do "słabych produktów".
- No to już Herr wiecie, jak powstał tartan, ale jak powstał kilt? Otóż tak, jak Wam opowiadałem. Czasem jakaś rzeka stanęła na drodze, a wejść w zimną wodę w spodniach i kontynuować w nich marsz to proszenie się o jakieś zapalenia czyż nie? Więc przodkowie nasi wymyślili, że lepiej owinąć koc, w którym śpią, wokół bioder. Zaznaczam wokół, a nie nad! Bęben hehe musi, jak coś zakrywać materiał, a nie być nim przyciśnięty. Także owijali koc wokół bioder, to co zostało to zawieszali przez ramię i szli przez rzekę. Mokre, gołe nogi szybko obtarli, na zmarznięte stopy założyli wełniane skarpety i kontynuowali marsz. Od kolan w górę byli susi i zdrowi. I to w sumie są "duże kilty". Większe na wysokość od noszącego, używane zarazem jako kilt, jak i okrycia górnego. Tartan wchodził w coraz powszechniejszy użytek, oprócz pasterzy, zaczęli go używać drwale, wojowie i w końcu z setek różnych wzorów zostawało coraz mniej ze względu na ujednolicanie oraz tworzenie się klanowych ułożeń kraty. I tak sobie żyliśmy, aż przybyli Schollandczycy... - Gilroy oparł się o cromach i zapatrzył w przestrzeń. Gdzieś tam przed oczami zamiast tłumów ludzi, którzy chodzili od stoiska do stoiska widział leockie wybrzeże, na którym lądują Schollandczycy. Następnie pola, lasy i drogi, po których maszerują pod solidną musztrą wojska okupanta. Widział heroldów z czarnymi lwami na żółtych proporcach, którzy ogłaszali podwyższenie podatków dla tych, którzy zostali na wyspie. Pościgi i krwawe walki z tymi, którzy uciekli w głąb wyspy by żyć z dala od opresji okupanta. Zamiast wesołej muzyki i krzyków radości słyszał rytmiczne uderzenia butów o ziemię, stali o stal, krzyk i płacz oraz huk wystrzałów ze sztucerów. - Oni bardzo chcieli wyplenić naszą tożsamość. Zrobić sobie z nas czystych Schollandczyków. Miało nie być Leotów, Alicjan. Nie, mieli być Schollandczycy choćby trzeba było całą wyspę do cna wyczyścić i przywieźć własnych ludzi. Nie byliśmy wielcy i potężni by coś znaczyć. Palatynat Brzegu przecież upadł, a na ziemiach kiedyś do niego należących została garstka tych, którzy byli zbyt uparci i przywiązani do swojej ojczyzny by ją opuszczać. Więc zaczęli nas obdzierać z tożsamości. Tartan Herr Heinz to jest cząstka nas! A oni zakazali je produkować, ubierać i choćby odzywać się o nich słowem. Windsachenowie Herr Heinz, oni są Schollandczykami w dużej części. Kiedyś Lattweńczycy, potem Sachsenowie... jedni z tych, którzy przybili do brzegu i wyszli by go kolonizować, "cywilizować". Służyli w armii, nawet walczyli z rebelią moich przodków, a potem uciekli z wyspy, gdy widmo wojny na nią spojrzało... typowi Schollandczycy. Chociaż wtedy to już byli pół Schollandczycy, pół Leoci. Dziadek obecnej głowy rodziny, o ironio Generalissimy Leocji, ożenił się z Leotką, która pochodziła z jednego z bardzo starych klanów. Jej przodkowie walczyli z Lattweńczykami i Sachsenami. Aż dziwi w sumie, że nie zostali w Leocji mimo wszystko...
Spojrzał na Oberhaupta, poklepał go po ramieniu i w końcu wypuścił z uścisku. Ciężko wypuścił powietrze i popatrzył się na stół z tartanami.
- No i tak to jest Herr Heinz, tak to jest. Ile za te cuda? No za koc, który leży w skrzyniach i czeka... - Gilroy poczuł na ramieniu rękę. Obrócił się i zobaczył Anastasię, która uśmiechnęła się do niego.
- Pozwól, że teraz przejmę naszego szacownego gościa Gilroy. Spisałeś się bardzo dobrze, pojedz i nabierz sił bo kolejni goście czekają by wysłuchać Twoich historii. - mężczyzna odszedł, a Anastasia zwróciła się do @Heinz-Werner Grüner - Herr Oberhaupt, oczywiście nic nie płacicie bo chciałam podarować Wam w skromnym prezencie zarówno tutaj pięknie oprawiony w ramkę tartan edelweisski, jak i garść kilku produktów z niego. Po pierwsze kilt bo, jak to tak go nie dać. Po drugie właśnie koc bo wierzę, że zimy w Edelweiss potrafią być srogie i na koniec butelka właśnie jabłówki.
Anastasia obróciła się i sięgnęła do skrzyni, która stała obok stołu. Wyjęła prezenty i zaczęła podawać Oberhauptowi. Wszystko opakowane w brązowy papier, przewiązany czerwoną wstążką i z nadrukowaną grafiką Przemysłu Leockiego, która poświadczała, że produkt powstał w Leocji i z produktów leockiego pochodzenia.