
Niespełna godzinę temu sandżackie społeczeństwo żyło zawodami sportowymi, pierwszymi w historii w regionie północnym Szarotkowej Krainy - mianowicie wyścigiem biathlonowym. Emocji było co niemiara, ale kurz, a raczej śnieg już po nich opadł. Boszniacy to mniejszość dumna, skromna i pracowita, nie ma czasu do stracenia, gdyż rodzinę trzeba wykarmić.
- - - - - - - - - -
Noc jeszcze nie oddała władzy dniu, ale niebo nad Kotliną zaczynało jaśnieć. Blade światło wschodu odbijało się w lodowatej tafli rzeki Wüstensee, a śnieg skrzypiał pod butami, gdy troje mężczyzn wyruszyło w stronę lasu. Szli w milczeniu, skuleni przed mrozem, otuleni w grube wełniane płaszcze, z siekierami przewieszonymi przez ramię.
Ymir szedł pierwszy, jak zawsze. Najstarszy z nich, ale też najsilniejszy. Nikt nie znał lasu lepiej od niego. Tuż za nim kroczył młody Haris, ledwie dwudziestoletni, z tym niegasnącym ogniem w sercu, co kazał mu marzyć o świecie większym niż dolina i rzeka. Ostatni szedł Mehmet, milczący, zamyślony, jakby wciąż żył emocjami wczorajszego wyścigu biathlonowego.
— Dziś trzeba będzie ciąć szybko, śnieg może spaść przed południem — rzucił Ymir przez ramię, nie zwalniając kroku.
— Byle nie tak, jak w zeszłym tygodniu. Pamiętasz, Mehmet? Prawie nas przysypało — zaśmiał się Haris.
Mehmet skinął głową, ale nie odpowiedział. Może wciąż myślał o tym, jak blisko był podium? A może po prostu czuł w kościach to, co jeszcze miało nadejść?
Las przyjął ich w swoje ciche objęcia, wysokie odmiany tannen otoczyły ich jak mury twierdzy. Ymir bez słowa wskazał na miejsce wyrębu i wszyscy zabrali się do pracy. Siekiery zaczęły rytmicznie uderzać w pnie, echo niosło się po dolinie. W powietrzu unosił się zapach żywicy, śnieg opadał z gałęzi jak pył.
Praca była ciężka, ale nikt nie narzekał. Takie było życie Boszniaków w Sandżaku – duma, skromność, praca. Nie było czasu na marzenia. A jednak, kiedy Haris na moment przystanął, ocierając pot z czoła, spojrzał przez korony drzew w stronę świtu.
— Myślicie, że kiedyś Sandżak będzie słynny nie tylko z wyrębu? Może biathlon stanie się naszą dumą?
Ymir zaśmiał się, ciężkim, niskim głosem.
— Marzyciel z ciebie, chłopcze. Ale kto wie? Może i Sandżak doczeka się własnych mistrzów.
Świt nad Wüstensee nabierał złotych barw. Drzewa padały jedno po drugim, a echo siekier mieszało się z pierwszymi krzykami ptaków. Praca trwała, bo życie musiało toczyć się dalej.
A w sercu Harisa już tliła się myśl – może rzeczywiście warto marzyć?