W Kotlinie Edelweiss, gdzie zbocza gór wznosiły się niczym strażnicy nad rozległą Polaną Wolności, zebrali się ludzie z daleka i bliska, by świętować Oktoberfest 1924. Polana drżała od dźwięków harmonijek, śmiechu i brzęku kufli, pełnych złocistego piwa, które lśniło w świetle gasnącego dnia. Zapach świeżo upieczonych precli, duszonej kiełbasy i marynowanej kapusty wypełniał powietrze, wplatając się w rozmowy i pokrzykiwania.
Na środku polany przygotowywano ognisko – imponujący stos drzewa, który już od rana rósł, a teraz wydawał się sięgać nieba. Na jego szczycie tkwiła postawna kłoda, symbol nadchodzącej jesieni, która miała zapałać jasnym płomieniem. Dookoła zbierali się młodzi i starzy, odświętnie ubrani w skórzane spodnie i haftowane koszule, z piórami w kapeluszach kołyszących się przy każdym ruchu. W miarę jak zmierzch coraz mocniej kładł się na górach, nastroje rosły. Serce każdego uczestnika przyspieszało, a twarze rozjaśniały się od nadziei, że ta noc będzie niezapomniana.
Zgromadzeni wymieniali porozumiewawcze spojrzenia – piwo płynęło strumieniami, a pianka piwna zagościła na wąsach i brodach co drugiego mężczyzny. Kobiety z uśmiechem poprawiały swoje wianki i napełniały kufle jeszcze raz, nim wreszcie usłyszano sygnał. Oto nadszedł moment, na który wszyscy czekali. Przyszedł starszy ogniomistrz, ubrany w dawny strój, jego broda lśniła siwymi pasmami, a w rękach niósł pochodnię. Zbliżył się do stosu, a tłum zamilkł. W jednym, cichym oczekiwaniu wpatrywano się w płomień.
Gdy ogień dotknął suchych gałęzi, zaiskrzyło. W jednej chwili powietrze przeciął trzask, a mały płomień rozwinął się w gwałtowną eksplozję światła. Drzewo zaczęło syczeć i płonąć, rzucając ciepłe pomarańczowe blaski na twarze zebranych. Wesołe okrzyki rozbrzmiały wokół, a ludzie zaczęli tańczyć, trzymając się pod ręce, tworząc kręgi wokół ogniska. Dym unosił się powoli w nocne niebo, mieszając się z gwiazdami, a muzyka nabrała nowej siły. Harmonijki i skrzypce popłynęły przez tłum, a pierwsze słowa tradycyjnej piosenki wydobyły się z ust starszych:
„Ognisko już płonie, kufel pełen piwa...”
Reszta dopisała się sama, bo każdy dodawał swoją zwrotkę, zgodnie z duchem Oktoberfestu, gdzie każdy ma swoje miejsce w tej muzycznej, płynącej pianą opowieści.
Na środku polany przygotowywano ognisko – imponujący stos drzewa, który już od rana rósł, a teraz wydawał się sięgać nieba. Na jego szczycie tkwiła postawna kłoda, symbol nadchodzącej jesieni, która miała zapałać jasnym płomieniem. Dookoła zbierali się młodzi i starzy, odświętnie ubrani w skórzane spodnie i haftowane koszule, z piórami w kapeluszach kołyszących się przy każdym ruchu. W miarę jak zmierzch coraz mocniej kładł się na górach, nastroje rosły. Serce każdego uczestnika przyspieszało, a twarze rozjaśniały się od nadziei, że ta noc będzie niezapomniana.
Zgromadzeni wymieniali porozumiewawcze spojrzenia – piwo płynęło strumieniami, a pianka piwna zagościła na wąsach i brodach co drugiego mężczyzny. Kobiety z uśmiechem poprawiały swoje wianki i napełniały kufle jeszcze raz, nim wreszcie usłyszano sygnał. Oto nadszedł moment, na który wszyscy czekali. Przyszedł starszy ogniomistrz, ubrany w dawny strój, jego broda lśniła siwymi pasmami, a w rękach niósł pochodnię. Zbliżył się do stosu, a tłum zamilkł. W jednym, cichym oczekiwaniu wpatrywano się w płomień.
Gdy ogień dotknął suchych gałęzi, zaiskrzyło. W jednej chwili powietrze przeciął trzask, a mały płomień rozwinął się w gwałtowną eksplozję światła. Drzewo zaczęło syczeć i płonąć, rzucając ciepłe pomarańczowe blaski na twarze zebranych. Wesołe okrzyki rozbrzmiały wokół, a ludzie zaczęli tańczyć, trzymając się pod ręce, tworząc kręgi wokół ogniska. Dym unosił się powoli w nocne niebo, mieszając się z gwiazdami, a muzyka nabrała nowej siły. Harmonijki i skrzypce popłynęły przez tłum, a pierwsze słowa tradycyjnej piosenki wydobyły się z ust starszych:
„Ognisko już płonie, kufel pełen piwa...”
Reszta dopisała się sama, bo każdy dodawał swoją zwrotkę, zgodnie z duchem Oktoberfestu, gdzie każdy ma swoje miejsce w tej muzycznej, płynącej pianą opowieści.