Mróz dzisiejszego wieczoru ścisnął okoliczne drzewa i krzewy w Ravenspell Zauberwald, jak w drapieżnym uścisku.
Czuć było wszędzie ostre powietrze przeplatane poświstywaniem wiatru, a śnieg prószył nieustannie.
Okolica jakby zastygła w tym pejzażu, gdzie nie było widać nawet drogi.
Wyszłam z lampą oliwną na ganek, aby szybko przedrzeć się do drewutni po opał do kominka.
W pewnej chwili usłyszałam cichy szept w oddali
- nie, ona pewnie się nie zgodzi, poczekajmy...
Chociaż jestem wiedźmą i niczego się nie boję, poczułam zaniepokojenie, zawołałam Fusela
i wyszeptałam do niego
-Bierz wroga!
Fusel nagle postawił uszy i w mgnieniu oka był już w zaspach, którymi szusował w stronę pobliskich krzaków, skąd dobywał się głos.
Usłyszałam nagle krzyki
- Do budy!, Fusel nie poznajesz!, Ratunkuuuu!
Postanowiłam podbiec i uspokoić sytuację, przywołałam psa i podniesionym, ostrym głosem powiedziałam
-
wyłazić z krzaków, nieważne czy jesteś żywą, czy martwą osobą, wyłaź, pokaż się, bo jak nie to zamienię was w ropuchy,
wymawiając to, śmiałam się w duchu, bo ropuchy... to takie archaiczne.
Zza krzaków wyłoniły się dwie sylwetki, był to Joachim Cargalho i Piotr Romanow, wyglądali na zziębniętych i wystraszonych.
Zabrałam ich do chaty, zrobiłam gorących ziółek i usadzi przy kominku.
Siedzieli w milczeniu, a Fusel nie odstępował ich na krok.
Zapytałam z nutą złości w głosie
-
czego tam szukaliście w krzakach, gadać mi tu szybko, tylko całą prawdę.
Jeden na drugiego patrzył dziwnym wzrokiem, jakby chcieli sobie coś przekazać bez słów.
Krzyknęłam:
-
Albo mówicie, albo wynocha z mojej chaty!
Po chwili cichym głosem zaczął Joachim:
- potrzebujemy pomocy, bardziej zielarskiej,
włączył się Piotr:
- ale takiej ostatecznej.
Sorcha spojrzała na nich, jakby beczkę jakiegoś mocnego napitku się ochlali i powiedziała.
-
Chwila! Czy mam rozumieć, że w taką pogodę, nocą ryzykowaliście życie dla flakonika ziół?
Coś mi tu nie pasuje, mówcie prawdę!"
Spojrzeli na siebie niepewnym wzrokiem, po czym Joahim powiedział
- Ale obiecaj, że zachowasz to w tajemnicy.
Sorcha uśmiechnęła się w duchu mówiąc
- No pewnie, wiedźmie nie wierzysz? Gadać szybko!
Piotr wstał i tym swoim żołnierskim stylem zaczął chodzić po pokoju nakreślając sprawę
- Otóż chodzi o to, że Oberhaupt już za długo rządzi, a sam nie chce oddać władzy. Trzeba go wyeliminować z gry.
Joachim dodał
- Tylko tak po cichu, aby wyglądało naturalnie, bo wiesz ja znam Heinza i wiem, że nie da się tak łatwo nabrać.
Sorcha popatrzyła na nich przenikliwym wzrokiem, po czym wyszła do kuchni. Nie było jej chwilę.
Wróciła z dwoma zawiniątkami, rzuciła w nich i krzyknęła ostrym głosem
- Wynocha mi stąd zdradzieckie żmije, a tu macie trochę jedzenia, żebyście nie padli po drodze.
Stuknęła swym kosturem, a oni w jednej chwili znaleźli w środku lasu.
Sorcha długo zastanawiała się, czy powiadomić potencjalną ofiarę, ale doszła do wniosku, że da szansę niedoszłym zamachowcom na rehabilitację.
Następnego dnia Sorcha wstała w dobrym nastroju, ponieważ okazało się, że "nocni goście" zgubili się w lesie, a odnalazł ich nie kto inny jak Oberhaupt wraz z Albertem, po czym przyznali się do wszystkiego i okazali skruchę.
- A mogłam ich zamienić w żaby... 