14 maja 1921 roku. Tydzień od rozpoczęcia misji "Wioślarzy".
Część I
Kolumna wozów transportowych k.u.k.Armee ociężale przemierzała ziemie Guberni Zachodniej. Żołnierze byli zmęczeni, ale czujni. Pojazdy leniwie podążały po trudnych do okiełznania stepach. No właśnie. Stepy. Same stepy. Ludzi nie widać. Trafił się jeden czy dwoje pasterzy, ale jak nam udało się ustalić, ludzkich osad jest tutaj niewiele. Miasta są dwa, napotkany owczarz nie umiał nam określić ich położenia. Nie do końca wiemy, czy nie wiedział, czy nie chciał powiedzieć. A może to jednak były problemy językowe z komunikacją. Niby naleciałości germańskie, ale jednak dialekt tak zupełnie inny, że ciężko było cokolwiek zrozumieć. Gruner wydał polecenie przemierzania na północny-wschód. Nie zamierzał przecież wywoływać skandalu międzynarodowego i każdy krok na trasie czynił dość ostrożnie. Miał tylko ustne zapewnienia pana tych ziem, że może spokojnie przemierzać w zwartej kolumnie wojskowej pod warunkiem nie będzie grabił i gwałcił. Problem polegał na tym, że leutnant nie miał pewności czy ów król (w celach informacyjnych herr Ametyst Faradobus ) nadal tutaj faktycznie pełnił władzę. Wreszcie wkroczyli na obszar Guberni Weerlandzkiej. Jakość drogi i szybkość jej pokonywania zdecydowanie wzrosła. No i w końcu aż tak nie bujało, choć do pełni komfortu było daleko. Żeby uzupełnić prowiant i zapasy ropy ustalono, że udadzą się bezpośrednio do Laszkbergu, tak by wkraczając na „dzikie ordy”, jak zwano tutaj tereny za wschodnią granicą mieć w miarę dobrze wyposażoną kompanię.
„Langskip” zmierzał drogą krajową, to było pewne. Nie była to luksusowa i pięknie wyściełana jezdnia, ale dało się pokonywać trasę wartko. Dość szybko też uporano się z odcinkiem od granic Gubernii Zachodniej, do stolicy regionu Laszkbergu. Po drodze oddział mijał pola obsiane tym, co ziemia weerlandzka wydała na świat. A trochę w tym roku obrodziła. Pogoda widocznie służyła plonom. Lokalni ludzie, zatwardziali rolnicy z dziada pradziada, nie zwracali uwagi na konwój. Dla nich liczył się tylko pług, kosa, kombajn i to co dotyczyło ich zajęć… Kto by tam przejmował się jakimiś ciężarówkami wypełnionymi po brzegi obcym wojskiem. Nikt się nawet przez chwilę nie zastanawiał czego oni mogą chcieć. Na pewno za to zainteresował by się władyka tych terenów, Wielebny oraz jego CIA czyli Centralna Instytucja Antykryminalistyczna. Na szczęście, tylko nie wiadomo dla kogo, Langskip nie został zatrzymany i bezpiecznie dotarł do Laszbergu.
Gruner, by nie narażać się społeczności, która i tak patrzyła na nich litościwym okiem, nie zamierzał wjeżdżać do centrum. Na obrzeżach miasta znalazł niewielką stację benzynową, gdzie ciężarówki zostały zalane „pod sam korek”, jak to się mawiało, a w niedaleko ulokowanym sklepie ze zbiorami z „kołchozów weerlandzkich” nabył wszelkiej maści produkty żywnościowe. Płacił austro-wegierskimi koronami, które o dziwo reprezentowały tutaj jakąkolwiek wartość. Co prawda nawet w ekstremalnie drogim Wiedniu nabył by z 50% towaru więcej w tej cenie, ale liczył się z tym, że starci majątek na ekspedycji.
Cały czas nurtowało go jedno, co jest dalej… Gdy docierał do tego „dalej”, to znów zmieniał obiekt zainteresowań i jechał sprawdzać czym jest ów „nowe dalej”… Żołnierze dopiero pod Laszkbergiem mogli swobodnie wypocząć. Kilka dni w podróży wymęczyło ciało i ducha. Do jutra zapewne zatrzymają się w okolicy.
Część II
Niederländische Geiger cichutko przygrywali Trautenauer Gefechtsmarsch, Preisa kiedy to do zaparkowanych jedenastu ciężarówek należących do oddziału Langskip podjechał cały kordon pojazdów oznaczonych CIA. Wysypało się z niego z 200 funkcjonariuszy uzbrojonych po zęby. Szesnastoosobowa załoga Regimentu Muzycznego natychmiast przestała grać a „dowództwo” Langskipa nawet nie drgnęło. Ot, Gruner obejrzał się powoli zaczął się podnosić, z rękoma na widoku, by okazać, że nie ma złych zamiarów.
-Kto tu dowodziiiy? – zaciągnął dziwnym akcentem mężczyzna, który wyszedł przed szereg agentów CIA. Zapewne ktoś ważny. Na tyle ważny by bez zbędnych ceregieli wydać sobie pozwolenie na przemowę.
-Ja. Leutnant Gruner, Śląski Pułk Piechoty Cesarza Nr 1, Cesarskiej i Królewskiej Armii. – odpowiedział Austriak, w pełni już wyprostowany.
-Po kiiiego grzyba wy tutaj?- ponownie zapytał dowódca CIA, oznakowany na ramieniu stopniem kapitana.
-W zasadzie to nie muszę mówić, bo to tajne ... - Gruner zaczął mówić, ale szybko mu przerwano
-Co tajne? Jak? Tajne? Jak ty do mnie szczurze się zwracaaaasz? - nadpobudliwy kapitan zaczął wrzeszczeć. Kontynuował jeszcze chwilę wyrażanie tego co mysli w niewątpliwej urody epitetach skierowanych w stronę leutnanta. Po chwili gdy się uspokoił rzekł...
-Mów dalej...
-Tajne. W zasadzie tak, ale... - zaczął spokojnie - nie aż tak bym się nie mógł podzielić taką informacją z przedstawicielstwem władzy ziem po których przejeżdżamy.
I tak po krótce dowódca misji przedstawił na czym polega "plan".
-A ktoooo wam pozwolił się tu wkraść jak lis do nory, hęęęę? - nieżyczliwie zapytał kapitan CIA
-Papieru na to nie mam, tak bym już wam dawno okazał, ale słownie Herr [mention]Ametyst Faradobus[/mention] wydał mi pozwolenie...
-Ha! A może jego osobista kucharka je wydała, a wyście sobie uznali, że możecie? - zakpił weerlandczyk
-Można to zweryfikować. Wystarczy wykonać połączenie do Herr Ametysta, ale nam właśnie uległa awarii jedyna radiostacja... - powiedział prawdę leutnant Gruner. W rzeczysiwstości to ona nie uległa awarii, tylko roztrzaskała się na strzępy, gdy wypadła z niezabezpieczonej skrzyni jeszcze na stepach Gubernii Zachodniej.
-I co, że niby mam se ot tak zadzownić do "hier" Ametysta Faradobusa i zapytać czy jakiemuś austriaczkowi wydał pozowolenie na przejazd? - nie czekając na odpowiedź mówił dalej - A sprawdzimy was. Dej no majorze Grotowładny no nasze sprzęty.
Kapitan CIA chwycił słuchawkę radiostacji w dłoń i próbował nawiązać połączenie