To i wiele innych pomniejszych problemów spędzało sen z powiek głowy państwa.
Ten jednak postanowił przerwać na chwilę swoją rozmyślenia. Wstał, zajrzał do jednej z szuflad, wciąż tam leżała - fajka pamiętająca jeszcze czasy austriackiej czynszówki pod Linzer Strasse 360. Starał się rzucić palenie, w zasadzie zrobił już to dawno temu, ale tym razem naszła go ogromna chęć na tytoń.
O tej godzinie w Der Sitz nie było najbliższych urzędników pokroju Hagymy Zoltana, ale szybka burza mózgów i znalazł i zapalniczkę. Kolejna tajemnica swojego gestora rozwiązana, schował ją w swoim biurku, a że te stoi tuż przed drzwiami do biura oberhaupta to Heinz poradził sobie z tym żwawo.

Tym razem nie podszedł do okna, jak to miał w zwyczaju, ale zszedł po schodach na dół i wyszedł na Ohne Titel Platz...
Noc była ciemna, gwiazdy spowiły niebo, całkiem dobrze je było widać. Ludzi w zasadzie cięzko było dostrzec, poza wojskowymi patrolującymi pod siedzibą. Mrozu nie dało się wyczuć, chłód owszem, dochodziła w końcu północ. Grüner w końcu włożył fajkę do ust, podpalił zawartość i pufał...
Poczuł spokój. O dziwo poczuł się momentalnie zrelaksowany.
Pewnie stałby tak bez ruchu do świtu, ale w końcu się ocknął. Dźwięk telefonu, jednego z niewielu dostępnych w Edelweiss, zakłócił ciszę.
Splunął na podłogę, zagasił naprędce i szybkim krokiem udał się ponownie do Der Sitz...
Wpadł do biura, odebrał telefon...
-Gipfelarsch! - tylko przeklnął siarczyście i znów zanurzył się w wirze papierkowej roboty...