- Udało się! Jesteśmy tutaj! Jako pierwsi! – powiedział do swojego kompana, gdy w końcu stanęli na szczycie niezdobytego dotąd wierzchołka. Rozejrzał się wkoło, zaciągając w płuca świeże górskie powietrze.
- Osobno, nie dalibyśmy rady – rzekł odwracając z powrotem twarz.
[…]
Jego myśli jednak przeszywały kolejne metry przestrzeni, nie mając na drodze żadnego adresata. Oczy zaszkliły mu się lekko, a on wyraźnie zaprzestał dalszego triumfowania. Przysiadł, na jednej ze skał wierzchołka i wziął głęboki oddech…
* * *
- Muszę podskoczyć jeszcze do Jensa po kilka przedmiotów i będę gotowy – krzyczał z drugiego pokoju, zapinając pasy swojego plecaka, w którym schował odzież. Odłożył go na fotelu, nieopodal kominka, a później zbliżył się do biblioteczki, gdzie wyciągnął jedną z książek „Atlas Gór Południowych” – brzmiał tytuł. Otworzył okładkę, pod którą skrywała się koperta. Wyciągnął jej zawartość, którą był odłożone tam wcześniej klubecki.
Wszedł jeszcze do kuchni, w której znajdowała się ona. W wielkim garnku, właśnie zagotowywała się ostatnia partia słoików z zapasami, jakie chciała mu przygotować.
- Kto tyle tego uniesie? – zapytał nieco rozbawiony, choć zdecydowanie podobało mu się jak bardzo zaangażowała się w te przygotowania.
- Wychodzę, będę za niedługo – powiedział tylko, zerkając na nią przed wyjściem.
* * *
GRAT jak zwykle był przygotowany na zimowe wyprawy wszystkich śmiałków. Choć jego zapasy nie były nieskończone, wszyscy zainteresowani wiedzieli, że wcześniejsze pojawienie się tam gwarantowało im wybór z całej puli asortymentu. Pogoda zapowiadała się kapryśna, więc był przekonany, ze musi zabrać ze sobą nową pelerynę. Poprzednia, mocno oberwała podczas wcześniejszych wędrówek, natomiast jej dostępność na pewno uratowała mu skórę.
- Gdybyś tylko była cała, na pewno nie musiałbym kupować nowej – mruczał sobie pod nosem, zerkając w niebo, jakby oczekiwał znaków co do ostatecznej listy jego zakupów.
W trasie czekać na niego będą różne wyzwania, ale nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a tym bardziej udźwignąć wyposażenia, by być gotowym na każde ze zdarzeń.
Choć był wprawiony w boju, przeddzień startu zawsze był dla niego pełen stresu, który towarzyszył mu w pierwszych chwilach podróży. Otworzył swój portfel, zerkając na umieszczone w nim zdjęcie dziewczyny. Gdy je widział, stawała przed nim w całej swojej okazałości. Dumna z tego co osiągnął, szczęśliwa z jego siły i lojalności. Szczęśliwa z powodu miłości jaką ją obdarzył.
- Już niedługo tam będziemy. Będziemy pierwsi – powiedział w kierunku zdjęcia i schował portfel z powrotem w kieszeń znajdującą się przy jego piersi.
* * *
- Jens ja zwykle ma pełno nowych historii – zaśmiał się wchodząc z powrotem do mieszkania, jakby chciał usprawiedliwić swoją długą nieobecność. Oprócz potrzebnego sprzętu, przyniósł ze sobą również jakiegoś kwiata, którego położył na stole w kuchni.
- Nie wiem skąd ma tak żywego kwiata w środku zimy, ale od razu pomyślałem o Tobie – mówił cichym głosem. Trzymał swoją rękę na kieszeni z portfelem. Później ściągnął ją i odwiesił na krzesło
– wydałem wszystkie pieniądze. To musi się udać – stwierdził.
* * *
Wielkimi krokami nadchodził czas wyprawy. Posilił się ostatni raz i wstał od stołu, a później zbierał swoje rzeczy, upewniając się, że o niczym nie zapomniał.
- Damy sobie radę – szepnął, zerkając na pozostawiony na stole upominek i wyszedł z mieszkania. Kolejne zdanie nie ma żadnego przełożenia na historię. Autor był po prostu ciekawy, czy ktokolwiek to przeczyta. W końcu dotarł na miejsce startu, zerkając wokół na pozostałych bergsteigerów. Nigdy nie było wiadomo komu należy ufać. Kto będzie chciał ci pomóc, a kto będzie czekać na twoje potknięcie.
- Tym razem, zrobimy to – powiedział, błądząc wzrokiem. I postawił pierwszy krok na szlaku…
* * *
- Osobno, nie dalibyśmy rady – rzekł odwracając z powrotem twarz.
- Masz rację. Obaj jesteśmy zwycięzcami – gdybyś tylko się tak nie upierał
– zaśmiał się głośno ten drugi – teraz możesz mi powiedzieć, obiecałeś – zaczepił go.
Jego myśli jednak przeszywały kolejne metry przestrzeni, nie mając na drodze żadnego adresata. Oczy zaszkliły mu się lekko, a on wyraźnie zaprzestał dalszego triumfowania. Przysiadł, na jednej ze skał wierzchołka i wziął głęboki oddech.
- Kiedyś nie upierałem się, a później… ona… potknęła się. I nigdy już nie wstała – powiedział głosem pełnym smutku.
* * *
Obudził się w swoim mieszkaniu. Na fotelu obok kominka leżał plecak przygotowany do najbliższej wprawy. W kuchni czekały na niego słoiki z zapasami, a na stole leżał uschnięty kwiat.
- Damy sobie radę – rzekł, spoglądając na niego…